środa, 18 listopada 2009

Orka potworka

Z wielką dumą na twarzy obudziłbym się tego ranka, w którym mógłbym sam sobie powiedzieć: 'stary, robisz to, co lubisz i jeszcze starcza Ci na żywot'. A jest wiele rzeczy, które lubię. Między innymi tę pisaninę tutaj. Zwyczajnie - lubię pisać. Lubię zajmować się muzyką (zarówno graniem jak i organizowaniem wydarzeń kulturalnych), lubię grać w piłkę i o niej mówić, ale po tysiąckroć nie lubię pracować jak robot w fabryce, która człowieka ogranicza i niszczy głowę.

Pracę mam może i fajną, bo zajmuje się różnymi rzeczami w Delcie. Bywam kierowcą, sprzedawcą, magazynierem, pakowaczem paczek, przerzucaczem worków, pisakiem pism i załatwiaczem spraw różnych. Bywa wesoło, bywa zabawnie, bywa przyjemnie, a czasami nawet nudno! Ale najgorsze jest to, że wiem, iż niezależnie od tego - w jakiej firmie bym nie pracował i czego bym nie musiał robić - to nie będzie to tym czymś, o czym marzę codziennie wieczorem, kiedy próbuję zasnąć.

I tak tyramy dzień w dzień. Ja, Ty i nasi koledzy, nasze matki, nasi ojcowie, a w przyszłości nasze dzieci. Co gorsze - nawet nie widać efektów tej orki bezsensownej, bo niech mi ktoś powie jak za tysiąc złotych można utrzymać rodzinę, kiedy tyle w obecnych czasach kosztuje dziesięć par kalesonów i jedna para skarpetek?



Żyję w kraju, w którym...

piątek, 23 października 2009

Prawda normalna kontra policyjna

Oto historia, co podwójne ma dno.

Mieliśmy po czternaście lat. Ja i mój przyjaciel - Przemek aka "Bury". Tego lipcowego popołudnia było nad wyraz ciepło. Jak dziś pamiętam, że graliśmy w piłkę pod blokiem Przemka. Bramki były własnej produkcji. Jedynie sędzia był z prawdziwego zdarzenia, bo miał gwizdek i kartki. To, że nie umiał sędziować nie było wcale istotne. Nie pamiętam jakim rezultatem zakończyła się tamta gierka, ale to nie jest ważne, bo historia, którą Państwu opowiadam, dotyczy zupełnie innego wydarzenia niż nasza kopanina.

Popijaliśmy Kaskadę siedząc pod balkonem mieszkania Acika. I właśnie wtedy zjawił się on. Roztrzaskany, zmasakrowany i wytłuczony Polonez koloru białego. Szofer siedzący za kierownicą był od nas sporo starszy, ale znaliśmy go, bo często zjawiał się pod blokami.
- Bury, wsiadajcie - zawołał kierowca. Zachęceni ciekawą propozycją bez namysłu wsiedliśmy do auta: ja, Bury, Rudy i Cielak.
Przejażdżka była niebezpieczna i wtedy dla nas bardzo śmieszna, bo szofer raz po raz wykrzykiwał do przechodniów dziwaczne zdania, z których jedno zapamiętałem nad wyraz:

"Uwaga, szatan jedzie, uaaaaaaa!"

Po trwającej 10 minut przejażdżce wróciliśmy pod blok i o podróży zapomnieliśmy na dwa miesiące.

Podczas lekcji wychowania fizycznego dyrektor naszej szkoły otworzył okno i zawołał do swojego gabinetu Burego, a później mnie. To było najbardziej traumatyczne przeżycie w historii mojego chodzenia do szkoły.

- Czy to prawda, że jeździliście białym polonezem, krzyczeliście na ludzi, rzucaliście w nich butelkami, piliście piwo pod sklepem i paliliście papierosy - pytał wnikliwie dyrektor. Najsmutniejsze było to, że i tak nie wierzył nam w żadne słowo, któreśmy wtedy wypowiadali na swoją obronę. Wierzyli nam tylko rodzice. Nikt inny. Niedługo później nadszedł dla nas sądny dzień, czyli zebranie Rady Pedagogicznej, która miała zadecydować, co z nami zrobić. Głosami 15 za obniżeniem zachowania do nieodpowiedniego i jednym przeciw - stało się tak, że zostaliśmy ukarani. Tamtego dnia dokładnie zdawałem sobie sprawę z tego, co czuje więzień w więzieniu skazany za czyn, którego nie zrobił. Podejrzewam, że po latach zarówno Rada Pedagogiczna i sam dyrektor - daliby nam wiarę, że myśmy w tym samochodzie siedzieli grzecznie i jedyną głupotą jaką zrobiliśmy, było wejście do tego pojazdu. Nikt nie palił, nikt nie pił, nikt nie wyklinał przechodniów. Nikt z nas..

Bo jak wykazało małe śledztwo, któreśmy wtedy przeprowadzili na własną rękę, incydent z Polonezem i butelkami, rzeczywiście miał miejsce. Kilka dni wcześniej ten sam kierowca z grupą pijanych kolegów narobili syfu w okolicznych wioskach. Ktoś zapisał jego numer rejestracyjny i zgłosił policji. Sam oskarżony zjawił się na komendzie i zeznał, że w samochodzie razem z nim podróżowali: Strączek mały, Strączek duży, Pik i Karpiak. Kolbuszowska policja nie pofatygowała się jednak na sprawdzenie tych informacji. Zgłosili sprawę dyrekcji szkoły, a ta dając wiarę organowi patrolowemu, ukarała nas boleśnie. Nie tym, że kara była taka, a nie inna, ale tym, że nikt nam nie wierzył wtedy, kiedy mówilismy prawdę.



Prawda normalna kontra policyjna
Prawda normalna prawda normalna bywa omylna
Prawda normalna kontra policyjna
Szkoda że policyjna bywa nieco gnilna
Prawda normalna kontra policyjna
Policyjna prawda zawsze jest nieomylna

środa, 14 października 2009

Premia

Wspaniałomyślny Janusz Atlas nazwał kibiców polskiej reprezentacji chuliganami i terrorystami. Oczywiście tych kibiców, którzy zdecydowali się zbojkotować mecz ze Słowakami i namawiają do tego innych. Bardziej od tego jednak martwią mnie wypowiedzi niektórych piłkarzy, bo nie dociera do nich to, że bunt kibiców nie jest zwykłym "zacznijcie grać, patałachy", skierowanym właśnie do nich. Akcja ma zupełnie inny wymiar i celuje prosto w największe ogniwo zła - Polski Związek Piłki Nożnej. To, że nie wytrzymał ten czy ów, jest jak najbardziej zrozumiałe, bo ile my - wierni kibice - możemy cierpieć? Ile porażek jeszcze mamy przeżyć i wreszcie - jak długo możemy słuchać takich ludzi jak Grzegorz Lato i Janusz Atlas? To zbetoniałe i przerdzewiałe potwory, bez poczucia wstydu, ale w zamian - mocno wyrafinowane. Tego nie rozumie część zawodników polskiej kadry, która gremialnie mówi, że bunt kibiców jest nie w porządku wobec nich. Ale to przecież nie tak. Dobrze wiemy, że w naszym kraju jest wielu świetnych piłkarzy, bo przecież udowodnili nam to wielokrotnie. Problem w tym, że w polskiej piłce panuje kolesiostwo na spektakularną skalę. Trenerem w zastępstwo został człowiek, którego wskazali kumple. Tu nawet nie było na wpół demokratycznych wyborów. Koledzy wskazali na kolegę i zobaczycie Państwo - kolega kolegów w kadrze zostanie na dłużej. No chyba, że nasz wspólny bojkot przyniesie pożądany efekt. Ja więc proponuję następujące rozwiązanie..

Koledzy i koledzy Waszych kolegów! Bracia dobroczyńcy polskiego futbolu!
Uprzejmie Was proszę: przyznajcie sobie gigantyczne premie. Tak wielkie, że zapewnią byt do końca Waszych dni Wam i Waszym dzieciom. Kupcie sobie samochody, wypiszcie sobie gigantyczne delegacje, zaopatrzcie się w apartamenty, samoloty i darmowe wejściówki do loży honorowych na mecze polskiej kadry dożywotnie.

A POTEM WYNOCHA Z TEGO BARŁOGU! ŚWINIE WREDNE!

Z poważaniem,
Dorian Pik

środa, 7 października 2009

Rereakcja

To był ciężki dzień. Jako, że pracuję w firmie zajmującej się produkcją folii, to padło dziś na mnie, bym wyruszył z towarem w świat. W zasadzie, jazda samochodem, to jedno z ciekawszych zajęć w mojej pracy i lubię to robić, jeśli nie jest to proceder odbywający się codziennie. Bo wtedy się nudzi. Ale jeżeli przez dwa z pięciu dni tygodnia roboczego pojadę sobie autem dostawczym w Polskę, to jest przyjemnie. Takie urozmaicenie. Dziś też było przyjemnie, ale ciężko. W zasadzie wszystko, co robiłem - robiłem w pośpiechu, nie zatrzymując się na żaden posiłek, byleby tylko zdążyć na upragniony trening..

I o tych treningach chciałem właśnie tutaj napisać. Zresztą nie tylko o nich. Swego czasu popełniłem tekst do lokalnej prasy pt. "Działajta!" Po dwóch latach od tego wydarzenia, postanowiłem sobie przypomnieć myśli, które w tamtym czasie mi towarzyszyły i jeszcze raz, w trochę innej formie, zapodać je w tym miejscu.

Nie ma nic dającego więcej radości, niż robienie tego, co się tak bardzo lubi robić. Spełniam się totalnie grając w piłkę i tworząc muzykę. To dwa dające mi mnóstwo sił i szczęścia zajęcia. Wystarczy mi jedna lemurowa próba w tygodniu, jeden koncert w miesiącu i trzy treningi w tygodniu, by naładować energią. Ba, zdarzało się nawet, że miałem poważne dylematy: co wybrać - trening czy próbę? Ale takich problemów życzę każdemu, więc róbcie coś, działajcie i bawcie się, bo tylko wtedy posępna mina może spełznąć z Waszych ust.

Po dobrej gierce, po fajnej próbie, nie wkurwia mnie nawet Grzegorz Lato, bom od kolegi właśnie zasłyszał, że Prezes PZPNu nie wie dlaczego kibice chcą bojkotować mecze polskiej reprezentacji. Przecież, do lisiej pipki, nie z powodu porażek, jeno z powodu głupawych rządów w tych strukturach od dwóch dekad. Ale w tym momencie mnie to wisi. Zła faza wróci do mnie pewnie dopiero rano - po Gawła urodzinach, a do tego w pracy.. ; -)

Miłego wieczoru wszystkim Państwu życzę, bo Desperadosy brzdękają w reklamówkach nadchodzących gości.

piątek, 2 października 2009

Absurd, nonsens.

Obserwuję rozgrywki piłkarskie na wszystkich szczeblach w tym kraju od 15 lat. Byłem w pierwszej klasie podstawówki, kiedy Mama po raz pierwszy zawiozła mnie na trening orlików młodszych Kolbuszowianki. Byłem zdecydowanie młodszy i słabszy od kolegów, z którymi trenowałem, bo to byli bodaj trzecioklasiści, ale zapału nigdy mi nie brakowało. Każdy trening, każdy mecz, wszystkie zawody - zawsze tam byłem. Do tego, umówmy się, zawodnikiem byłem raczej przeciętnym. Moi koledzy przerastali mnie warunkami fizycznymi, byli bardziej sprawni, a ja raczej należałem do tych, którzy mieli piłkę przyjąć i mądrze zagrać. W pojedynkach jeden na jeden raczej nie miałem szans. Wszystko zmieniło się z upływem czasu, bo dziś z tamtej ekipy gra nas tylko dwóch: ja i Szczuru. On w IV lidze, a ja w Okręgówce. Ale nie o tym chciałem..

Gdy już byliśmy trampkarzami młodszymi pojechaliśmy na mecz do Rzeszowa, by powalczyć z tamtejszą Stalą. My, skazani na porażkę, chłopcy z małego miasteczka, postawiliśmy się im dzielnie. Do przerwy 0:0. Zdenerwowany trener Stali zmienił siedmiu zawodników. U nas nie nastąpiła żadna zmiana, bo pojechaliśmy w jedenastu. Pamiętam jak dziś, że walczyliśmy resztkami sił. Sędzia (z Rzeszowa) kartkował nas po kolei. Każda (nawet grzeczne) słowo wypowiedziane w jego kierunku kończyło się kartką. W zasadzie - arbiter dodał nam tym jeszcze więcej sił. Wściekł się i trener. - Jacek, jak masz dostać żółtą kartkę, to upierdol chłopa tak, żeby nogę wziął pod pachę i zszedł z boiska - krzyczał. Koniec końców - z pojedynku, który kończyliśmy w dziesiątkę, wyszliśmy zwycięsko. Jeden do zera po bramce Szczura. Ha! I teraz, drodzy Państwo, najważniejsza informacja. Spotkanie pomiędzy Stalą Rzeszów a Kolbuszowianką obserwował selekcjoner kadry województwa rzeszowskiego roczników 1986 i 1987. Tydzień później do klubów przyszły powołania na zgrupowanie. Niestety, ani ja, ani żaden z moich kolegów nie dostąpiliśmy zaszczytu reprezentowania województwa, zaś taką nominację otrzymało sześciu chłopców ze Stali, którą przecież pokonaliśmy, mimo że z nimi było boisko, trójka sędziowska i nadto mieli wyrównaną, a przede wszystkim szeroką kadrę.

Tak właśnie jest. Mecze sprzedaje się w najniższych klasach rozgrywkowych. Spadki, awanse, poszczególne pojedynki - SĄ USTAWIANE. Ale kiedy ten mało zacny proceder odbywa się już, gdy widzą to maluczcy przecież piłkarze, to znaczy, że polska piłka jest chora. Na dzień dzisiejszy uważam, że nieuleczalnie. Choroba będzie trwać, dopóki nie odejdą tacy ludzie jak Gregor Zima, Andrzej Piętniczek, Włazimierz Kręń (poczytajcie sobie Państwo, jakie koledzy sobie premie przyznali w minionym miesiącu; przecież to zgroza!) i im podobni, którzy każdego dnia wychodzą z małych klubów do tej niby wielkiej piłki w jednym tylko celu.

Przyczyna choroby jest jednak o wiele bardziej skomplikowana. Trenerzy, działacze, starsi piłkarze uczą tego tych młodych. Jak dziś pamiętam, kiedy już w czasach juniorskich mieliśmy dostać obiad za porażkę, bo trenerzy byli kumplami, a nasi rywale walczyli o utrzymanie w lidze. I teraz wyobraźcie sobie Państwo rzecz następującą (choć nie trzeba sobie tego wyobrażać, bo tak naprawdę jest):

W B klasie grają drużyny słabsze niż w C klasie, dzięki właśnie układom. W A klasie grają drużyny słabsze niż w B klasie, bo udało się dogadać z sędziami. W Okręgówce grają drużyny słabsze niż w A klasie, bo Prezes klubu Y jest członkiem Zarządu Podkarpackiego Związku PN i przypilnował kogo trzeba. W czwartej lidze grają drużyny słabsze niż w Okręgówce, bo w Pod.. Związku PN była osoba, która czuwała nad obsadą arbitrów na mecze drużyny X. I tak dalej, i tak dalej.. A kto gra w polskiej reprezentacji? Ten lepszy, czy ten gorszy?

Kocham piłkę nożną. To wspaniały sport. Tylko jak ja mam oglądać mecz w polskiej ekstraklasie, kiedy ja nie wiem, czy moja ulubiona drużyna w ogóle chce wygrać mecz? Jak ja mam oglądać mecz drużyny z mojego miasta, kiedy ktoś ewidentnie "ułożył karty", więc nie wiem, czy wygrana na boisku da nam trzy punkty, czy może przypadkiem nie dostaniemy walkowera, bo ktoś o to zadbał? To niewytłumaczalny absurd udawadniający mi po raz kolejny, że świat dzieli się na ludzi dobrych i złych. Ci źli rządzą polską piłką, niestety.

Na sam koniec polecam linka: http://www.koniecpzpn.pl/

I obiecuję, że następny wpis już naprawdę będzie miły ; )

czwartek, 1 października 2009

Naiwności moja

Wrócił ja do pisania taką notką..

Biegałem z plakatami jak opętany. Myślałem, serio i bez zbędnej przesady, że uratuję swoją pracą nasz kraj. Czułem się za to naprawdę odpowiedzialny. Wszystkich, którzy mówili, że nie pójdą na wybory starałem się uświadamiać jakim dramatem dla Polski skończy się zwycięstwo popleczników Ojca Rydzyka. Błagałem Was. Kolegów, rodzinę, przypadkowo spotkanych ludzi. No, po prostu wszystkich. Rządy Kaczyńskich były słabe i w dodatku ponure. A ja bez wiary w rewolucję, ale z wiarą w troszkę lepszą Polskę, kleiłem na słupach plakaty z logiem Platformy Obywatelskiej. Ba, przed wyborami popełniłem nawet felieton dla lokalnej prasy, w którym wyraźnie powiedziałem czytelnikom, co zrobię w ten sądny dzień, jednocześnie nieco gardząc tymi, którzy myślą inaczej niż ja.
I wiecie co? Była to moja kompletna porażka. Totalna. Jest mi wstyd, jest mi głupio, jest mi potwornie przykro, że udzieliłem poparcia kolejnej załodze nieudaczników, złodziei, oszustów, bandytów, debili i tego, czego nie znoszę najbardziej - KŁAMCÓW. Gdy przeczytałem dziś o aferze związanej ze Zbigniewem Chlebowskim, coś we mnie pękło. Ja, Dorian Pik, spieprzyłem z ciekawego wykładu o historii Polski, tylko po to, by pójść na konferencję o gospodarce, której jednym z gości był Zbigniew Chlebowski. To ja siedziałem w trzecim rzędzie i na sam koniec biłem mu brawo na stojąco. I to właśnie ja poniosłem osobistą porażkę.
Na wybory wyższej rangi niż te samorządowe już nie pójdę. A jak pójdę, to zagłosuję na Zbyszka Chmielowca, bo jest stąd; bo wiem, że nie oszuka. Może nawet wystartować z Samoobrony. I tak wszystkie partie w tym kraju to partie mocno socjalistyczne (com wiedział od dawna, tylko widzieć nie chciałem), więc co za różnica którzy kradną? Nie dam się już nabrać mordom z telewizora. Szubrawcy, ja Was wszystkich równo nienawidzę!

Następny tekst, obiecuję, będzie pozytywny.