piątek, 23 października 2009

Prawda normalna kontra policyjna

Oto historia, co podwójne ma dno.

Mieliśmy po czternaście lat. Ja i mój przyjaciel - Przemek aka "Bury". Tego lipcowego popołudnia było nad wyraz ciepło. Jak dziś pamiętam, że graliśmy w piłkę pod blokiem Przemka. Bramki były własnej produkcji. Jedynie sędzia był z prawdziwego zdarzenia, bo miał gwizdek i kartki. To, że nie umiał sędziować nie było wcale istotne. Nie pamiętam jakim rezultatem zakończyła się tamta gierka, ale to nie jest ważne, bo historia, którą Państwu opowiadam, dotyczy zupełnie innego wydarzenia niż nasza kopanina.

Popijaliśmy Kaskadę siedząc pod balkonem mieszkania Acika. I właśnie wtedy zjawił się on. Roztrzaskany, zmasakrowany i wytłuczony Polonez koloru białego. Szofer siedzący za kierownicą był od nas sporo starszy, ale znaliśmy go, bo często zjawiał się pod blokami.
- Bury, wsiadajcie - zawołał kierowca. Zachęceni ciekawą propozycją bez namysłu wsiedliśmy do auta: ja, Bury, Rudy i Cielak.
Przejażdżka była niebezpieczna i wtedy dla nas bardzo śmieszna, bo szofer raz po raz wykrzykiwał do przechodniów dziwaczne zdania, z których jedno zapamiętałem nad wyraz:

"Uwaga, szatan jedzie, uaaaaaaa!"

Po trwającej 10 minut przejażdżce wróciliśmy pod blok i o podróży zapomnieliśmy na dwa miesiące.

Podczas lekcji wychowania fizycznego dyrektor naszej szkoły otworzył okno i zawołał do swojego gabinetu Burego, a później mnie. To było najbardziej traumatyczne przeżycie w historii mojego chodzenia do szkoły.

- Czy to prawda, że jeździliście białym polonezem, krzyczeliście na ludzi, rzucaliście w nich butelkami, piliście piwo pod sklepem i paliliście papierosy - pytał wnikliwie dyrektor. Najsmutniejsze było to, że i tak nie wierzył nam w żadne słowo, któreśmy wtedy wypowiadali na swoją obronę. Wierzyli nam tylko rodzice. Nikt inny. Niedługo później nadszedł dla nas sądny dzień, czyli zebranie Rady Pedagogicznej, która miała zadecydować, co z nami zrobić. Głosami 15 za obniżeniem zachowania do nieodpowiedniego i jednym przeciw - stało się tak, że zostaliśmy ukarani. Tamtego dnia dokładnie zdawałem sobie sprawę z tego, co czuje więzień w więzieniu skazany za czyn, którego nie zrobił. Podejrzewam, że po latach zarówno Rada Pedagogiczna i sam dyrektor - daliby nam wiarę, że myśmy w tym samochodzie siedzieli grzecznie i jedyną głupotą jaką zrobiliśmy, było wejście do tego pojazdu. Nikt nie palił, nikt nie pił, nikt nie wyklinał przechodniów. Nikt z nas..

Bo jak wykazało małe śledztwo, któreśmy wtedy przeprowadzili na własną rękę, incydent z Polonezem i butelkami, rzeczywiście miał miejsce. Kilka dni wcześniej ten sam kierowca z grupą pijanych kolegów narobili syfu w okolicznych wioskach. Ktoś zapisał jego numer rejestracyjny i zgłosił policji. Sam oskarżony zjawił się na komendzie i zeznał, że w samochodzie razem z nim podróżowali: Strączek mały, Strączek duży, Pik i Karpiak. Kolbuszowska policja nie pofatygowała się jednak na sprawdzenie tych informacji. Zgłosili sprawę dyrekcji szkoły, a ta dając wiarę organowi patrolowemu, ukarała nas boleśnie. Nie tym, że kara była taka, a nie inna, ale tym, że nikt nam nie wierzył wtedy, kiedy mówilismy prawdę.



Prawda normalna kontra policyjna
Prawda normalna prawda normalna bywa omylna
Prawda normalna kontra policyjna
Szkoda że policyjna bywa nieco gnilna
Prawda normalna kontra policyjna
Policyjna prawda zawsze jest nieomylna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz